Jerzy Frania 5a "Gandalf and the troll"
— Świta dzień, co was w kamień obróci! — odezwał się głos, podobny do basu Williama. Ale to nie był głos Williama. W tym momencie bowiem świt błysnął nad wzgórzem, a w gałęziach rozległ się świergot ptasi. William nie mógł się odezwać, bo tak jak stał, pochylony nad workiem, nagle skamieniał. A Bert i Tom, patrząc na niego, w tym samym okamgnieniu zastygli w skałę. Stoją na tym miejscu po dziś dzień, samotni, chyba że ptak jakiś przysiądzie któremuś na ramieniu. Albowiem trolle, jak zapewne wam wiadomo, muszą przed świtem wracać pod ziemię, a jeśli tego nie zrobią, obracają się z powrotem w skałę, z której powstali, i nigdy już nawet drgnąć nie mogą. To się właśnie przydarzyło Bertowi, Tomowi i Williamowi... — Wspaniale — rzekł Gandalf wychodząc z zarośli. Pomógł hobbitowi zleźć z cierniowego krzaka. Bilbo już zrozumiał wszystko. To głos czarodziej podżegał trollów do waśni i kłótni tak długo, aż brzask ich zaskoczył.
Jakub Janeczko 5a "Bilbo and the trolls"
To
były trolle. Bez wątpienia trolle. Nawet Bilbo, który spędził żywot w zaciszu,
poznał się na tym, widząc wielkie, grubo ciosane twarze, olbrzymi wzrost,
kształt stóp, nie mówiąc już o tym, że dosłyszał ich język, wcale, ale to
wcale nie salonowy. — Baranina wczoraj, baranina dzisiaj, a niech mnie diabli,
jeśli jutro znowu nie będzie baranina — mówił jeden z trollów. — Już
zapomniałem, kiedy ostatni raz miałem na zębie kęs ludzkiego mięsa — powiedział
drugi. — Coś ty, u licha, myślał sobie, William, kiedy nas ściągałeś w te
strony? A najgorsze, że już i w beczce dno widać — dodał szturchając Williama,
który właśnie wychylił dzbanek. William zachłysnął się. — Zamknij gębę! —
wykrztusił, kiedy wreszcie mógł dobyć głosu. — Chciałbyś, żeby ludzie tu
siedzieli i czekali, aż ich zjecie na spółkę z Bertem. We dwóch zżarliście już
półtorej wsi, odkąd przyszliśmy z gór. Czego więcej wam się zachciewa? A były
takie czasy, żebyście Billowi podziękowali za ochłap tłustego barana z tej
doliny! — To rzekłszy William ugryzł przypieczone udo baranie i otarł usta rękawem.
Tak, niestety, nie inaczej zachowują się trolle, i to nawet te, które mają
tylko po jednej głowie. Bilbo usłyszał dość i powinien był natychmiast coś
zrobić: albo zawrócić cichcem i ostrzec przyjaciół, że przy ogniu siedzi trzech
trollów dużego kalibru, w złym humorze, którzy na pewno chętnie przekąsiliby
dla odmiany pieczonego krasnoluda czy bodaj kucyka; albo szybko i zgrabnie
wykonać robotę porządnego włamywacza. Prawdziwy bowiem, legendarny włamywacz
pierwszej klasy przeszukałby w tym momencie kieszenie trollów — co się prawie
zawsze opłaca, o ile oczywiście się uda — zwędziłby barana z rożna, ukradłby
beczkę piwa i umknął nie postrzeżony. Włamywacz zaś innego pokroju, bardziej
praktyczny, lecz obdarzony mniejszą ambicją zawodową, przeszyłby może jednego
trolla po drugim sztyletem, nimby się obejrzeli. Wówczas ta noc zakończyłaby
się dla krasnoludów pomyślnie. Bilbo wszystko to rozumiał. Czytał o wielu
rzeczach, których nigdy nie widział ani nie robił. Trząsł się zarówno ze
strachu, jak i ze wstrętu. Marzył, by znaleźć się co prędzej o sto mil od tego
miejsca, a jednak... a jednak, nie wiedzieć czemu, nie mógł się zdecydować na
powrót do Thorina i kompanii z pustymi rękami. Stał więc w mroku, pełen
rozterki. Spośród rozmaitych złodziejskich sztuk, o jakich w życiu słyszał,
najłatwiejsza wydawała mu się kradzież kieszonkowa, toteż w końcu podpełznął w
cieniu drzew tuż za plecy Williama.
Franciszek Radecki 3a "Bilbo and Gandalf"
Ale Gandalf nie ruszył się z miejsca. Stał oparty na lasce i nic nie mówiąc przyglądał się hobbitowi, aż w końcu Bilbo zmieszał się, a nawet trochę rozgniewał. — Dzień dobry — powiedział wreszcie. — Nie życzymy sobie tutaj żadnych przygód, dziękujemy pięknie. Spróbuj za Pagórkiem albo po drugiej stronie Wody. Miało to znaczyć, że uważa rozmowę za skończoną. — Jakże wiele różnych znaczeń ma w twoich ustach „dzień dobry”! — rzekł Gandalf. — Tym razem chciałeś przez to powiedzieć, że masz mnie dość i że dzień nie będzie naprawdę dobry, póki stąd nie odejdę. — Ależ co znowu, co znowu, drogi panie?! Proszę cię, wybacz, bo coś mi się zdaje, że nie znam twojego nazwiska. — Tak, tak, mój drogi, ale ja znam twoje nazwisko, panie Bilbo Baggins. Ty także znasz moje, chociaż zapomniałeś, jak wygląda ten, kto je nosi. Jestem Gandalf. Gandalf to ja. Nie do wiary, że doczekałem, by mnie syn Belladonny Tuk częstował swoim „dzień dobry” jak wędrownego kramarza, co handluje guzikami. — Gandalf! Gandalf! Wielkie nieba! Czyżby ten sam wędrowny czarodziej, który Staremu Tukowi podarował magiczne brylantowe spinki, co to same się zapinały, a odpinały tylko na rozkaz? Ten, co podczas przyjęć opowiadał takie cudowne historie o smokach, goblinach i wielkoludach, o ratowaniu księżniczek i o niespodziewanym szczęściu wdowich synów? Ten Gandalf może, który puszczał takie nadzwyczajne, wspaniałe ognie sztuczne? Pamiętam je! Stary Tuk bawił nas nimi w noc sobótkową. Cudowne! Strzelały w górę jak olbrzymie ogniste lilie, lwie pyszczki i złoty deszcz i wisiały w półmroku na niebie przez cały wieczór. — Zauważyliście już z pewnością, że pan Baggins nie był wcale tak prozaicznym hobbitem, za jakiego chciał uchodzić, i że bardzo lubił kwiaty. — A niechże cię! — ciągnął dalej. — Czyżby ten sam Gandalf, z którego namowy wiele spokojnych chłopców i dziewcząt ruszyło w świat po szaleńcze przygody, zaczynając od łażenia po drzewach, a kończąc na podróżowaniu na gapę statkami pływającymi między tym a Drugim Brzegiem? Słowo daję, życie było wtedy wcale zabaw... to znaczy, chciałem powiedzieć, że w swoim czasie narobiłeś niemało zamieszania w tej okolicy.
Alexander Mielnik 1a "Bilbo, Gandalf and the dwarves vs. goblins and wargs"
Nagle z wrzaskiem nadbiegły zastępy goblinów. Myślały, że toczy się tu bitwa z osadnikami leśnymi, wkrótce jednak zrozumiały, co się naprawdę stało. Niektóre posiadały na ziemi, zanosząc się śmiechem, inne wymachiwały dzidami i waliły ze szczękiem drzewcami o tarcze. Gobliny nie lękają się ognia, zaraz też ułożyły sobie plan działanie, który wydawał im się bardzo zabawny. Część zajęła się spędzaniem wargów w zwarte stado, część gromadzeniem stosów paproci i gałęzi wokół pni drzew. Inne tymczasem krzątały się, zadeptywały, dusiły płomienie; nie gasiły jednak pożaru w pobliżu drzew, na których siedziały krasnoludy. Przeciwnie, w tych miejscach podsycały ogień suchymi liśćmi, chrustem i paprociami. Po chwili pierścień dymu i płomieni otaczał krasnoludy, gobliny wszakże czuwały, by pożar nie rozszerzał się poza wyznaczone granice; skupiał się więc coraz bardziej wokół wybranych drzew, aż sięgnął stosów paliwa spiętrzonych przy samych pniach. Dym gryzł hobbita w oczy, Bilbo już czuł żar bijący od ognia, poprzez kłęby dymu widział gobliny tańczące dokoła, jak ludzie zwykli tańczyć korowodem wokół sobótkowych ognisk. A za tym pierścieniem pląsających wojowników, zbrojnych w siekiery i dzidy, stały w należytej odległości wilki, patrząc, i czekając.
Antoni Kostecki 3a "Bilbo rescuing the dwarves"
Bilbo uznał, że nadszedł dla niego moment działania. Dostać się na drzewo do wstrętnej bestii nie mógł, nie miał też łuku ani strzał. Rozglądając się wokół spostrzegł mnóstwo kamyków leżących tuż, jakby w łożysku wyschłego potoku. Hobbit miał wprawę w rzucaniu kamieniami. Nie potrzebował szukać długo, by znaleźć zgrabny, gładki kamyk jajowatego kształtu, w sam raz pasujący mu do ręki. Gdy Bilbo był mały, nieraz zabawiał się ciskaniem kamieni, tak że króliki, wiewiórki, a nawet ptaki uciekały mu błyskawicznie z drogi, jeśli zauważyły, że się schyla; dorósłszy spędzał wiele czasu na takich grach jak palant, piłka i kręgle — słowem, lubił spokojne zabawy polegające na rzucaniu do celu; Bilbo zna różne sztuki prócz puszczania kółek z dymu, zadawania i rozwiązywania zagadek i gotowania, chociaż nie miałem dotąd czasu, aby wam o tym powiedzieć. Teraz również nie czas na te rzeczy. Bo nim Bilbo uzbierał dość kamieni, pająk dostał się na gałąź Bombura i już gotował się go zabić. W tym okamgnieniu Bilbo cisnął kamieniem. Trafił prosto w głowę. Pająk bezwładnie spadł z drzewa, plasnął o ziemię i legł z podkurczonymi nogami.
Jakub Podgórniak 1a "Bilbo fighting the spiders"
Nagle Bilbo spostrzegł, że kilka pająków otoczyło starego Bombura leżącego na ziemi i spętawszy go po raz wtóry, usiłuje porwać z sobą. Bilbo krzyknął i z mieczem rzucił się na pająki, które miał przed sobą. Cofnęły się w popłochu, a hobbit zsunął się po pniu do stóp drzewa, w sam środek zgromadzonych wokół Bombura wrogów. Takiego żądłą jak jego mieczyk pająki nie spotkały w swym życiu. Kłuł i siekł, błyskając tryumfalnie, ilekroć ugodził przeciwnika. Gdy pół tuzina potworów padło trupem, reszta uciekła zostawiając Bombura hobbitowi. — Złaźcie na ziemię, złaźcie! — krzyknął na przyjaciół, wciąż jeszcze siedzących na gałęzi. — Na co tam czekacie? Żeby was znów spętano? Widział bowiem, że pająki czają się gromadnie na sąsiednich drzewach i pełzną po gałęziach nad głowami krasnoludów.
Karolina Śliwińska 3a "
Oczywiście krasnoludy nic z tych okropności nie wprowadziły w czyn, wszystko w mig zostało umyte i porządnie ustawione, a przez cały czas hobbit kręcił się pośrodku kuchni, usiłując podpatrzyć, co dziwni goście robią. Potem wrócili do sali i zastali tam Thorina z nogami opartymi o kratę przed kominkiem i ćmiącego fajkę. Wydmuchiwał ogromne pierścienie z dymu, a każdy z nich leciał tam, gdzie mu Thorin kazał: kominem w górę, za stojący na parapecie kominka zegar, pod stół lub pod sufit, gdzie krążyły w kółko, w kółko; ale gdziekolwiek leciały, nie mogły umknąć przed Gandalfem, który ze swej krótkiej drewnianej fajeczki — pyk! — wypuszczał mniejsze pierścionki dymu wprost w środek Thorinowych. Potem te kółka Gandalfa zieleniały z radości, że sztuka się udała, i wracały nad głowę czarodzieja. W chmurze kolorowych pierścieni dymu wyglądał naprawdę czarodziejsko. Bilbo stał jak urzeczony — bardzo lubił kółka z dymu — i zaczerwienił się na myśl, że poprzedniego ranka taki był dumny ze swoich pierścionków, które wysyłał nad Pagórek.
Jakub Przybyłek 1a "Thorin captured by the elves"
W ogromnej grocie, o kilka mil od skraju Mrocznej Puszczy, na jej wschodnich brzegach, mieszkał podówczas najpotężniejszy król leśnych elfów. Pod kamiennymi drzwiami jego siedziby szumiała rzeka, która spod wzgórz leśnych płynęła przez puszczę dalej, na moczary rozciągające się u stóp zalesionej wyżyny. Olbrzymia grota rozgałęziała się na niezliczone mniejsze i miała wyjścia na wszystkie strony, a sięgała pod ziemię daleko i dzieliła się na mnóstwo korytarzy oraz wielkich sal; była jednak jaśniejsza i suchsza niż lochy goblinów, mniej też od nich głęboka i nie tak niebezpieczna. Zresztą poddani króla elfów przebywali najczęściej w lesie, tam polowali i tam budowali sobie domy lub szałasy z gałęzi. Spośród innych drzew szczególnie upodobali sobie brzozy. Grota służyła jako pałac królewski, obronny skarbiec i twierdza elfów w razie walki z nieprzyjaciółmi. Służyła również jako więzienie. Tam więc elfy zawlokły Thorina, obchodząc się z jeńcem dość szorstko, ponieważ na ogół niezbyt lubią krasnoludów, a poza tym podejrzewały w nim wroga.
|