niedziela, 23 marca 2014

J.R.R. Tolkien Reading Day - art competition

That was something new - this time I asked the students from our school to take part in an art competition. Their task was to illustrate the scene from J.R.R. Tolkien's "The Hobbit". I put the list of the most characteristic scenes from the book on my blog http://fessor.pl/tomasz.stypczynski/ They could find ideas for their works there or just illustrate their own favourite events from "The Hobbit". Our students are very talented and creative, they did their best and here you can admire the fruits of their work. Enjoy! :-)
The first place in the contest - Aleksandra Fitas 6a "Bilbo and Smaug
Kiedy Bilbo zajrzał przez otwór w ścianie, Smaug rzeczywiście wyglądał tak, jakby spał głęboko; leżał niemal bez życia i prawie nie świecił, a chrapanie jego brzmiało zaledwie jak podmuch niewidzialnej odrobiny pary. Hobbit już miał wejść do pieczary, gdy spostrzegł wąski, przenikliwy, czerwony promień strzelający spod nie domkniętej powieki lewego ślepia Smauga. A więc smok tylko udawał sen! Patrzał pilnie w otwór tunelu! Bilbo szybko odskoczył wstecz, błogosławiąc swój pierścień. Wtedy Smaug przemówił: — No coż, złodziej! Czuję cię nosem, odróżniam twój zapach. Słyszę twój oddech. Chodź no bliżej. Proszę bardzo, nie żałuj sobie, jest tu wszystkiego dość, nawet za wiele. Ale Bilbo nie był takim nieukiem w zakresie wiedzy o smokach, żeby mu uwierzyć; jeśli Smaug na to liczył, grubo się zawiódł. — Dziekuję ci, o Smaugu Groźny! — odpowiedział. — Nie przyszedłem po prezenty. Chciałem tylko przyjrzeć ci się i sprawdzić, czy naprawdę jesteś tak wspaniały, jak głoszą legendy. Bo nie wierzyłem legendom. — A teraz wierzysz? — spytał smok mile połechtany pochlebstwem, choć nie brał wcale komplementów za dobrą monetę.
— Doprawdy, pieśni i legendy bledną wobec rzeczywistości, o Smaugu, pierwsza i najgorsza plago świata! — odparł Bilbo. — Jak na złodziej i łgarza jesteś bardzo dobrze wychowany — powiedział smok. — Widzę, że znasz moje imię, ale ja nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek spotkał twój zapach. Ktoś jest i skąd przybywasz, jeśli wolno zapytać? — Wolno, oczywiście. Przybywam spod Pagórka, a droga moja wiodła nad górami i pod górami. Również przez powietrze. Jestem ten, który chodzi po świecie niewidzialny. — W to uwierzę bez trudu — rzekł Smaug. — Ale to chyba nie jest imię, którego zazwyczaj używasz? — Jestem znalazcą tropów, przecinaczem pajęczyn, posiadaczem ostrego żądła. Wybrano mnie ze względu na szczęśliwą liczbę. — Piękne tytuły! — szyderczo mruknął smok. — Ale nawet szczęśliwe numery nie zawsze wygrywają. — Jestem ten, który żywcem grzebie przyjaciół i tropi ich, a potem znów żywych wyciąga z wody. Pochodzę z dna worka, ale nikomu nie udało się nakryć mnie workiem. — To już brzmi nieprawdopodobnie — zaśmiał się zgryźliwie Smaug. — Jestem przyjacielem niedźwiedzi i gościem orłów, zdobywcą pierścienia i wybrańcem szczęścia. Jestem też mistrzem w jeździe na baryłce — ciągnął dalej hobbit, bawiąc się tą grą w zagadki. — To już lepsze — powiedział Smaug — ale nie daj się zbytnio ponosić fantazji. Tak właśnie, a nie inaczej należy rozmawiać ze smokami, jeśli ktoś nie chce wyjawić swojego imienia (bo tak dyktuje rozum), ale nie chce też rozwścieczyć przeciwnika jawną odmową (co również dyktuje rozum). Żaden smok w świecie nie oprze się urokowi zagadek i każdy straci sporo czasu próbując je rozwiązać.

The second place in the contest - Maria Kanczewska 6a "Bilbo and Gandalf"
Nic więc nie podejrzewał Bilbo, gdy owego ranka zobaczył małego staruszka w wysokim, spiczastym, niebieskim kapeluszu, w długim szarym płaszczu przepasanym srebrną szarfą, z długą siwą brodą sięgającą poniżej pasa, obutego w ogromne czarne buty. — Dzień dobry — powiedział Bilbo i powiedział to z całym przekonaniem, bo słońce świeciło, a trawa zieleniła się pięknie. Gandalf jednak spojrzał na niego spod bujnych, krzaczastych brwi, które sterczały aż poza szerokie rondo kapelusza. — Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał. — Czy życzysz mi dobrego dnia, czy oznajmiasz, że dzień jest dobry, niezależnie od tego, co ja o nim myślę; czy sam dobrze się tego ranka czujesz, czy może uważasz, że dzisiaj należy być dobrym? — Wszystko naraz — rzekł Bilbo. — A na dodatek, że w taki piękny dzień dobrze jest wypalić fajkę na świeżym powietrzu. Jeżeli masz przy sobie fajkę, siądź przy mnie, poczęstuję cię moim tytoniem. Nie ma co się śpieszyć, cały dzień przed nami. — To rzekłszy Bilbo siadł na ławce obok swych drzwi, założył nogę na nogę i dmuchnął pięknym, siwym kółkiem dymu, które nie tracąc kształtu pożeglowało w powietrzu aż nad szczyt Pagórka. — Bardzo ładnie — powiedział Gandalf. — Ale nie mam dziś czasu na puszczanie kółek z dymu. Szukam kogoś, kto by zechciał wziąć udział w przygodzie, to znaczy w wyprawie, którą właśnie przygotowuję; bardzo trudno kogoś takiego znaleźć.
The third place in the contest - Wiktoria Kowalczyk 4a "Bilbo and the spiders"
Przeszedł tak chyłkiem spory kawałek lasu, gdy spostrzegł przed sobą zaką­tek, w którym mrok zalegał szczególnie gęsty, nawet w tej puszczy niezwykły, jak gdyby noc zostawiła po sobie czarną, nie zmytą przez świt plamę. Bilbo pod­kradł się bliżej i wtedy stwierdził, że plama składa się z sieci pajęczych, rozsnu­tych jedna za drugą i splątanych z sobą w gąszcz. Nagle zobaczył wśród tych sie­ci pająki, ogromne i szkaradne, zaczajone w gałęziach nad jego głową. Pierścień pierścieniem, lecz hobbit zadrżał z przerażenia na myśl, że pająki mogłyby go do­strzec. Ukryty za drzewem obserwował je czas pewien, aż w ciszy i spokoju lasu dosłyszał, że wstrętne stwory rozmawiają między sobą. Głosy miały przenikliwe, skrzeczące i syczące, ale Bilbo rozumiał wiele z tego, co mówiły. A mówiły o kra­snoludach! — Ciężko było, ale się opłaciło — rzekł jeden pająk. — Skórę mają obrzydliwie grubą, to prawda, założę się jednak, że w środku są bardzo soczyste. — Aj, aj, co to będzie za przysmak, jeśli trochę przedtem powiszą — rzekł dru­gi. — Nie trzymajcie ich za długo — wtrącił się trzeci. — Już i tak nie są takie tłu­ste, jak być powinny. Widać nie odżywiały się ostatnimi czasy dość dobrze. — Ja wam radzę, zabijmy je od razu — syknął czwarty. — Zabijmy, a potem niech trochę jeszcze powiszą. — Pewnie już nie żyją do tej pory — powiedział pierwszy. — Gdzie tam! Przed chwilą widziałem, jak się któryś szamotał. Myślę, że zbu­dził się właśnie z miłego snu. Chodźcie, pokażę wam. To mówiąc tłusty pająk pomknął po nitce pajęczyny na wysoką gałąź, z której zwisało rzędem dwanaście jakby kokonów. Kołysały się w mroku i Bilbo dopiero teraz je zauważył; serce mu zamarło ze zgrozy, kiedy dostrzegł sterczącą z oplotu pajęczyny tu nogę krasnoluda, ówdzie czubek nos, brodę albo kaptur. Pająk skierował się do najgrubszego kokonu. „To z pewnością tan biedak Bom­bur” — pomyślał Bilbo, wpatrując się bystro w wystający nochal. Z wnętrza pa­jęczego worka dobył się stłumiony wrzask, a koniec stopy wyrwał się z więzów i wymierzył pająkowi celnego, potężnego kopniaka. A więc dusza kołatała się jeszcze w Bomburze! Plasnęło tak, jakby ktos kopnął dziurawą piłkę, pająk roz­wścieczony zleciał z gałęzi i byłby się rozbił na ziemi, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się własnej nici.


Dominik Stypczyński 1a "Bilbo and Gollum"

Gollum urządził sobie mieszkanie na oślizłej skalistej wysepce pośrodku jezio­ra. Stąd właśnie obserwował z dala hobbita swymi bladymi ślepiami niby przez lunetę. Bilbo go nie widział, Gollum jednak przyglądał mu się ze zdziwieniem, bo od razu poznał, że to nie goblin. Wsiadł więc do łodzi i odbił od wysepki, żeglu­jąc w stronę, gdzie na brzegu Bilbo siedział całkiem już zbity z pantałyku, u kre­su drogi i pomysłów. Niespodzianie zbliżył się do niego Gollum i zagadał świsz­czącym szeptem: — Co za szczęście, co za szansa, mój ssskarbie! Smaczny kąsssek widzimy, będzie co na zzząb położyć, glum, glum! — A mówiąc „glum, glum” przełknął z okropnym gulgotem ślinkę. Od tego właśnie przyzwyczajenia pochodziło jego imię, chociaż sam do siebie zwracał się zawsze: mój ssskarbie. Hobbit mało ze skóry nie wyskoczył słysząc ten syk koło ucha i nagle dostrzegł wytrzeszczone blade ślepia, które się w niego wpatrywały. — Kto tu? — spytał podnosząc przed sobą mieczyk. — Kto to może być, jak myśśślisz, mój ssskarbie? — syknął Gollum (przywykł mówić sam do siebie, nie mając nikogo innego do rozmowy). Bardzo chciał się dowiedzieć, z kim ma do czynienia, bo był w tej chwili bardziej zaciekawiony niż głodny. Gdyby nie to, schwyciłby zdobycz najpierw, a poszeptał dopiero potem. — Nazywam się Bilbo Baggins. Zgubiły mi się krasnoludy, zgubił mi się czaro­dziej, nie wiem, gdzie jestem, i nawet nie życzę sobie wiedzieć, bylem się stąd ja­koś wydostał. — Co on tam trzyma w ręku? — spytał Gollum przyglądając się mieczykowi, który mu się niezbyt podobał. — Miecz z gondolińskiej stali. — Sss! — rzekł Gollum i nagle dziwnie wygrzeczniał. — Może siądziesz i po­gadasz z nim troszeczkę, mój ssskarbie. Może on lubi zagadki, może lubi, ccco? — Starał się udawać życzliwość, przynajmniej na razie, póki nie dowie się cze­goś więcej o mieczyku i o tym stworzeniu, czy znalazło się tu naprawdę zupełnie samo, czy jest smaczne i czy Gollum jest naprawdę już znowu głodny. Nic prócz gry w zagadki nie przyszło mu do głowy. Zadawanie zagadek, a czasem i odgady­wanie było jedyną rozrywką, jakiej zażywał w towarzystwie innych dziwacznych stworów przyczajonych w swoich jaskiniach; ale to było dawno, dawno temu, nim stracił wszystkich przyjaciół, został wypędzony ze swej siedziby i samotnie prze­czołgał się w głąb, w głąb ziemi, w ciemne czeluście pod górami.

Klaudia Kruszewska 6a "In Beorn's house"

— Lepiej poczekajcie tutaj — rzekł czarodziej do krasnoludów — a gdy zawołam, lub zagwiżdżę, idźcie za mną. Uważajcie, którędy idę, a poznacie drogę — ale idźcie co najwyżej parami i co najmniej pięć minut niech upłynie między jedną parą a następną. Bombur jest taki gruby, że starczy za dwóch, toteż pójdzie sam i na ostatku. Panie Baggins, proszę ze mną. Gdzieś tu w pobliżu musi być brama. To rzekłszy Gandalf ruszył wzdłuż żywopłotu, a przerażony Bilbo trop w trop za nim. Wkrótce doszli do wysokiej i szerokiej drewnianej bramy, za którą zobaczyli ogród i całą grupę niskich drewnianych budynków, a wśród nich kilka krytych strzechą i skleconych z grubych, nie ciosanych kloców — zapewne stodoły, obory, stajnie i szopy — oraz niski i długi dom mieszkalny. Wewnątrz ogrodzenia, po południowej stronie żywopłotu stały w rzędach ule ze słomianymi dachami na kształt dzwonów. Brzęczenie olbrzymich pszczół, kręcących się tam i sam wokół uli, wypełniało powietrze. Czarodziej i hobbit pchnęli ciężkie, skrzypiące wrota i poszli szeroką ścieżką w stronę domu. Kilka koni, lśniących, doskonale utrzymanych, podbiegło przez trawnik, przyjrzało im się uważnie inteligentnymi oczyma i galopem pomknęło ku zabudowaniom. — Poszły mu oznajmić o pojawieniu się obcych w zagrodzie — rzekł Gandalf.

Klaudia Kruszewska 6a "Bilbo and the elven king"
Tak się stało, że mniej więcej w dwie godziny po wymknięciu się z Głównej Bramy Bilbo siedział grzejąc się przy ognisku przed wielkim namiotem, a naprze­ciw niego, przyglądając mu się z ciekawością, zasiedli król elfów i Bard. Pierwszy raz w życiu widzieli hobbita w zbroi księcia elfów, owiniętego na dobitkę w kawa­łek starego koca. — Doprawdy, moi panowie — mówił Bilbo rzeczowym tonem człowieka inte­resów — położenie jest niemożliwe. Osobiście czuję się już bardzo znużony tym stanem rzeczy. Chciałbym co prędzej znaleźć się z powrotem w moim ojczystym kraju na zachodzie, wśród rozsądnych stworzeń. Ale jestem finansowo zaintere­sowany w tej wyprawie, jestem udziałowcem w jednej czternastej części, mówiąc ściśle, co gwarantuje mi ten list; na szczęście mam go chyba przy sobie. — Tu Bil­bo z kieszeni starej kurtki (wciąż jeszcze nosił ją na zbroi) wyciągnął zmięty i zło­żony kilkakrotnie list Thorina, ten sam list, który znalazł w maju pod zegarem na kominku. — Proszę zwrócić uwagę — ciągnął — że napisane jest: udział w zyskach. Do­brze wiem, co to znaczy. Ze swej strony jestem jednak skłonny rozpatrzyć życz­liwie wasze żądania i odjąć od ogólnej sumy to, co wam się należy, nim upomnę się o swoją część. Nie znacie wszakże Thorina tak dobrze, jak ja go znam. Ręczę, że choćby miał umrzeć z głodu, gotów jest siedzieć na swojej górze złota, póki wy tu pozostaniecie. — Ano, niech siedzi! — rzekł Bard. — Szaleniec zasłużył sobie na głodową śmierć. — Słusznie — odparł Bilbo. — Rozumiem wasz punkt widzenia. Ale zima nad­ciąga wielkimi krokami. Lada dzień zaczną się śnieżyce i tak dalej, a wtedy na­wet elfom, jak sądzę, trudno będzie poradzić sobie z dostawami. Powstaną rów­nież inne trudności. Słyszeliście chyba o Dainie i jego krasnoludach z Żelaznych Wzgórz? — Kiedyś słyszeliśmy coś o nich. Ale cóż to ma do rzeczy? — spytał król. — A więc przewidziałem słusznie! Widzę, że nie wiecie o pewnych wydarze­niach, które są mi znane. Mogę wam powiedzieć, że Dain jest o niespełna dwa dni marszu stąd i prowadzi co najmniej pięciuset bitnych krasnoludów; wielu z nich przeszło zaprawę w okrutnych wojnach między krasnoludami a goblinami, o tym z pewnością słyszeliście. Może dojść do poważnych kłopotów, kiedy Dain tu nadciągnie. — Dlaczego nam o tym mówisz? Czy zdradzasz swoich przyjaciół? Czy chcesz nas wystraszyć? — spytał posępnie Bard. — Drogi Bardzie! — pisnął Bilbo. — W zbyt gorącej wodzie jesteś kąpany! Nigdy nie zetknąłem się z tak podejrzliwymi ludźmi. Przecież ja usiłuję właśnie oszczędzić kłopotów obu stronom. Posłuchajcie, co wam chcę zaproponować. — Mów! — odpowiedzieli. — Spójrzcie — rzekł Bilbo. — Ofiarowuję wam to! — i wyciągnąwszy z kiesze­ni Arcyklejnot, wyłuskał go ze szmatki. Nawet król elfów, choć oczy jego przywykły do wszelkich cudownych i pięk­nych rzeczy, osłupiał z zachwytu. Nawet Bard umilkł i patrzał na klejnot w olśnie­niu. Jakby kula pełna księżycowego blasku zawisła przed nimi w sieci utkanej z promieni mroźnych gwiazd. — To jest Arcyklejnot Thraina — powiedział Bilbo. — Serce Góry, a także serce Thorina. Ceni ten kamień wyżej niż całą rzekę złota. Daję go wam. On wam po­może w rokowaniach z Thorinen.

Michał Laskowski 1a "Smaug is destroying the Lake Town"
Leciał tak szybko, że wkrótce już zobaczyli ognistą iskrę pędzącą ku nim, z każdą sekundą rosnącą i świecącą jaśniej, a wtedy nawet największe lekkoduchy nie mogły już wątpić, że przepowiednia sprawdza się na opak. Mimo wszystko mieli jeszcze trochę czasu. Wszelkie naczynia w mieście napełniono wodą, wojownicy uzbroili się, łuki i strzały były w pogotowiu, most łączący miasto z lądem zerwano i zburzono, zanim straszliwy grzmot oznajmił bliskość Smauga, zanim jezioro wzburzyło się i poczerwieniało niczym płomień od straszliwego podmuchu skrzydeł potwora. Wśród krzyków, jęków i nawoływań ludzkich Smaug zjawił się nad miastem i zniżył się ku mostowi — lecz tu czekał go zawód: most zniknął. Przeciwnicy byli na wyspie otoczonej głęboką wodą — zbyt głęboką, zbyt czarną i zimną jak na gust smoka. Gdyby się w niej zanurzył, buchnęłaby para i na wiele dni zaległaby całą okolicę. Lecz jezioro było potężniejsze od Smauga: zanimby je przepłynął, ugasiłoby jego płomienie. Rycząc gniewnie, wrócił nad miasto. Chmura czarnych strzał wzbiła się w powietrze; stuknęły, zagrzechotały odbijając się od smoczej łuski i od pancerza drogich kamieni, zapaliły się od smoczego oddechu i w płomieniach, z sykiem spadły w wodę. Trudno sobie wyobrazić fajerwerki, które by dorównywały widowisku tej nocy. Brzęk cięciw i przenikliwe dźwięki trąbek rozjątrzyły smoka jeszcze gorzej, oślepł i oszalał z wściekłości. Od wieków nikt nie ośmielił się stanąć z nim do walki; nikt by się na to i dziś nie odważył, gdyby nie głos owego człowieka (nazywał się Bard), który uwijał się między łucznikami, dodając im ducha, nakłaniając władcę, by dał rozkaz walki do ostatniej strzały. Płomień buchał z paszczy smoka. Smaug chwilę kołował wysoko w powietrzu, oświetlając całe jezioro; drzewa na brzegu zalśniły krwawo jak miedziane, a gęste, czarne cienie rozchwiały się u ich stóp. Smaug zniżył lot, nie zważając w swej wściekłości na grad strzał, nie pamiętając nawet o tym, by obracać się opancerzonymi bokami od nieprzyjaciół, za wszelką cenę pragnąc tylko podpalić miasto.

Jerzy Frania 5a "Gandalf and the troll"
— Świta dzień, co was w kamień obróci! — odezwał się głos, podobny do basu Williama. Ale to nie był głos Williama. W tym momencie bowiem świt błysnął nad wzgórzem, a w gałęziach rozległ się świergot ptasi. William nie mógł się odezwać, bo tak jak stał, pochylony nad workiem, nagle skamieniał. A Bert i Tom, patrząc na niego, w tym samym okamgnieniu zastygli w skałę. Stoją na tym miejscu po dziś dzień, samotni, chyba że ptak jakiś przysiądzie któremuś na ramieniu. Albowiem trolle, jak zapewne wam wiadomo, muszą przed świtem wracać pod ziemię, a jeśli tego nie zrobią, obracają się z powrotem w skałę, z której powstali, i nigdy już nawet drgnąć nie mogą. To się właśnie przydarzyło Bertowi, Tomowi i Williamowi... — Wspaniale — rzekł Gandalf wychodząc z zarośli. Pomógł hobbitowi zleźć z cierniowego krzaka. Bilbo już zrozumiał wszystko. To głos czarodziej podżegał trollów do waśni i kłótni tak długo, aż brzask ich zaskoczył.

Jakub Janeczko 5a "Bilbo and the trolls"
To były trolle. Bez wątpienia trolle. Nawet Bilbo, który spędził żywot w zaciszu, poznał się na tym, widząc wielkie, grubo ciosane twarze, olbrzymi wzrost, kształt stóp, nie mówiąc już o tym, że dosłyszał ich język, wca­le, ale to wcale nie salonowy. — Baranina wczoraj, baranina dzisiaj, a niech mnie diabli, jeśli jutro znowu nie będzie baranina — mówił jeden z trollów. — Już zapomniałem, kiedy ostatni raz miałem na zębie kęs ludzkiego mięsa — powiedział drugi. — Coś ty, u licha, myślał sobie, William, kiedy nas ściągałeś w te strony? A najgorsze, że już i w beczce dno widać — dodał szturchając Wil­liama, który właśnie wychylił dzbanek. William zachłysnął się. — Zamknij gębę! — wykrztusił, kiedy wreszcie mógł dobyć głosu. — Chciałbyś, żeby ludzie tu siedzieli i czekali, aż ich zjecie na spółkę z Bertem. We dwóch zżar­liście już półtorej wsi, odkąd przyszliśmy z gór. Czego więcej wam się zachciewa? A były takie czasy, żebyście Billowi podziękowali za ochłap tłustego barana z tej doliny! — To rzekłszy William ugryzł przypieczone udo baranie i otarł usta ręka­wem. Tak, niestety, nie inaczej zachowują się trolle, i to nawet te, które mają tylko po jednej głowie. Bilbo usłyszał dość i powinien był natychmiast coś zrobić: albo zawrócić cichcem i ostrzec przyjaciół, że przy ogniu siedzi trzech trollów duże­go kalibru, w złym humorze, którzy na pewno chętnie przekąsiliby dla odmiany pieczonego krasnoluda czy bodaj kucyka; albo szybko i zgrabnie wykonać robo­tę porządnego włamywacza. Prawdziwy bowiem, legendarny włamywacz pierw­szej klasy przeszukałby w tym momencie kieszenie trollów — co się prawie za­wsze opłaca, o ile oczywiście się uda — zwędziłby barana z rożna, ukradłby becz­kę piwa i umknął nie postrzeżony. Włamywacz zaś innego pokroju, bardziej prak­tyczny, lecz obdarzony mniejszą ambicją zawodową, przeszyłby może jednego trolla po drugim sztyletem, nimby się obejrzeli. Wówczas ta noc zakończyłaby się dla krasnoludów pomyślnie. Bilbo wszystko to rozumiał. Czytał o wielu rzeczach, których nigdy nie widział ani nie robił. Trząsł się zarówno ze strachu, jak i ze wstrętu. Marzył, by znaleźć się co prędzej o sto mil od tego miejsca, a jednak... a jednak, nie wiedzieć cze­mu, nie mógł się zdecydować na powrót do Thorina i kompanii z pustymi rękami. Stał więc w mroku, pełen rozterki. Spośród rozmaitych złodziejskich sztuk, o ja­kich w życiu słyszał, najłatwiejsza wydawała mu się kradzież kieszonkowa, toteż w końcu podpełznął w cieniu drzew tuż za plecy Williama.

Franciszek Radecki 3a "Bilbo and Gandalf"

Ale Gandalf nie ruszył się z miejsca. Stał oparty na lasce i nic nie mówiąc przyglądał się hobbitowi, aż w końcu Bilbo zmieszał się, a nawet trochę rozgniewał. — Dzień dobry — powiedział wreszcie. — Nie życzymy sobie tutaj żadnych przygód, dziękujemy pięknie. Spróbuj za Pagórkiem albo po drugiej stronie Wody. Miało to znaczyć, że uważa rozmowę za skończoną. — Jakże wiele różnych znaczeń ma w twoich ustach „dzień dobry”! — rzekł Gandalf. — Tym razem chciałeś przez to powiedzieć, że masz mnie dość i że dzień nie będzie naprawdę dobry, póki stąd nie odejdę. — Ależ co znowu, co znowu, drogi panie?! Proszę cię, wybacz, bo coś mi się zdaje, że nie znam twojego nazwiska. — Tak, tak, mój drogi, ale ja znam twoje nazwisko, panie Bilbo Baggins. Ty także znasz moje, chociaż zapomniałeś, jak wygląda ten, kto je nosi. Jestem Gandalf. Gandalf to ja. Nie do wiary, że doczekałem, by mnie syn Belladonny Tuk częstował swoim „dzień dobry” jak wędrownego kramarza, co handluje guzikami. — Gandalf! Gandalf! Wielkie nieba! Czyżby ten sam wędrowny czarodziej, który Staremu Tukowi podarował magiczne brylantowe spinki, co to same się zapinały, a odpinały tylko na rozkaz? Ten, co podczas przyjęć opowiadał takie cudowne historie o smokach, goblinach i wielkoludach, o ratowaniu księżniczek i o niespodziewanym szczęściu wdowich synów? Ten Gandalf może, który puszczał takie nadzwyczajne, wspaniałe ognie sztuczne? Pamiętam je! Stary Tuk bawił nas nimi w noc sobótkową. Cudowne! Strzelały w górę jak olbrzymie ogniste lilie, lwie pyszczki i złoty deszcz i wisiały w półmroku na niebie przez cały wieczór. — Zauważyliście już z pewnością, że pan Baggins nie był wcale tak prozaicznym hobbitem, za jakiego chciał uchodzić, i że bardzo lubił kwiaty. — A niechże cię! — ciągnął dalej. — Czyżby ten sam Gandalf, z którego namowy wiele spokojnych chłopców i dziewcząt ruszyło w świat po szaleńcze przygody, zaczynając od łażenia po drzewach, a kończąc na podróżowaniu na gapę statkami pływającymi między tym a Drugim Brzegiem? Słowo daję, życie było wtedy wcale zabaw... to znaczy, chciałem powiedzieć, że w swoim czasie narobiłeś niemało zamieszania w tej okolicy.

Alexander Mielnik 1a "Bilbo, Gandalf and the dwarves vs. goblins and wargs"
Nagle z wrzaskiem nadbiegły zastępy goblinów. Myślały, że toczy się tu bitwa z osadnikami leśnymi, wkrótce jednak zrozumiały, co się naprawdę stało. Niektóre posiadały na ziemi, zanosząc się śmiechem, inne wymachiwały dzidami i waliły ze szczękiem drzewcami o tarcze. Gobliny nie lękają się ognia, zaraz też ułożyły sobie plan działanie, który wydawał im się bardzo zabawny. Część zajęła się spędzaniem wargów w zwarte stado, część gromadzeniem stosów paproci i gałęzi wokół pni drzew. Inne tymczasem krzątały się, zadeptywały, dusiły płomienie; nie gasiły jednak pożaru w pobliżu drzew, na których siedziały krasnoludy. Przeciwnie, w tych miejscach podsycały ogień suchymi liśćmi, chrustem i paprociami. Po chwili pierścień dymu i płomieni otaczał krasnoludy, gobliny wszakże czuwały, by pożar nie rozszerzał się poza wyznaczone granice; skupiał się więc coraz bardziej wokół wybranych drzew, aż sięgnął stosów paliwa spiętrzonych przy samych pniach. Dym gryzł hobbita w oczy, Bilbo już czuł żar bijący od ognia, poprzez kłęby dymu widział gobliny tańczące dokoła, jak ludzie zwykli tańczyć korowodem wokół sobótkowych ognisk. A za tym pierścieniem pląsających wojowników, zbrojnych w siekiery i dzidy, stały w należytej odległości wilki, patrząc, i czekając.
Antoni Kostecki 3a "Bilbo rescuing the dwarves"

Bilbo uznał, że nadszedł dla niego moment działania. Dostać się na drzewo do wstrętnej bestii nie mógł, nie miał też łuku ani strzał. Rozglądając się wokół spostrzegł mnóstwo kamyków leżących tuż, jakby w łożysku wyschłego potoku. Hobbit miał wprawę w rzucaniu kamieniami. Nie potrzebował szukać długo, by znaleźć zgrabny, gładki kamyk jajowatego kształtu, w sam raz pasujący mu do ręki. Gdy Bilbo był mały, nieraz zabawiał się ciskaniem kamieni, tak że króliki, wiewiórki, a nawet ptaki uciekały mu błyskawicznie z drogi, jeśli zauważyły, że się schyla; dorósłszy spędzał wiele czasu na takich grach jak palant, piłka i kręgle — słowem, lubił spokojne zabawy polegające na rzucaniu do celu; Bilbo zna różne sztuki prócz puszczania kółek z dymu, zadawania i rozwiązywania zagadek i gotowania, chociaż nie miałem dotąd czasu, aby wam o tym powiedzieć. Teraz również nie czas na te rzeczy. Bo nim Bilbo uzbierał dość kamieni, pająk dostał się na gałąź Bombura i już gotował się go zabić. W tym okamgnieniu Bilbo cisnął kamieniem. Trafił prosto w głowę. Pająk bezwładnie spadł z drzewa, plasnął o ziemię i legł z podkurczonymi nogami.

Jakub Podgórniak 1a "Bilbo fighting the spiders"

Nagle Bilbo spostrzegł, że kilka pająków otoczyło starego Bombura leżącego na ziemi i spętawszy go po raz wtóry, usiłuje porwać z sobą. Bilbo krzyknął i z mieczem rzucił się na pająki, które miał przed sobą. Cofnęły się w popłochu, a hobbit zsunął się po pniu do stóp drzewa, w sam środek zgromadzonych wokół Bombura wrogów. Takiego żądłą jak jego mieczyk pająki nie spotkały w swym życiu. Kłuł i siekł, błyskając tryumfalnie, ilekroć ugodził przeciwnika. Gdy pół tuzina potworów padło trupem, reszta uciekła zostawiając Bombura hobbitowi. — Złaźcie na ziemię, złaźcie! — krzyknął na przyjaciół, wciąż jeszcze siedzących na gałęzi. — Na co tam czekacie? Żeby was znów spętano? Widział bowiem, że pająki czają się gromadnie na sąsiednich drzewach i pełzną po gałęziach nad głowami krasnoludów.

Karolina Śliwińska 3a "

Oczywiście krasnoludy nic z tych okropności nie wprowadziły w czyn, wszystko w mig zostało umyte i porządnie ustawione, a przez cały czas hobbit kręcił się pośrodku kuchni, usiłując podpatrzyć, co dziwni goście robią. Potem wrócili do sali i zastali tam Thorina z nogami opartymi o kratę przed kominkiem i ćmiącego fajkę. Wydmuchiwał ogromne pierścienie z dymu, a każdy z nich leciał tam, gdzie mu Thorin kazał: kominem w górę, za stojący na parapecie kominka zegar, pod stół lub pod sufit, gdzie krążyły w kółko, w kółko; ale gdziekolwiek leciały, nie mogły umknąć przed Gandalfem, który ze swej krótkiej drewnianej fajeczki — pyk! — wypuszczał mniejsze pierścionki dymu wprost w środek Thorinowych. Potem te kółka Gandalfa zieleniały z radości, że sztuka się udała, i wracały nad głowę czarodzieja. W chmurze kolorowych pierścieni dymu wyglądał naprawdę czarodziejsko. Bilbo stał jak urzeczony — bardzo lubił kółka z dymu — i zaczerwienił się na myśl, że poprzedniego ranka taki był dumny ze swoich pierścionków, które wysyłał nad Pagórek.

Jakub Przybyłek 1a "Thorin captured by the elves"

W ogromnej grocie, o kilka mil od skraju Mrocznej Puszczy, na jej wschodnich brzegach, mieszkał podówczas najpotężniejszy król leśnych elfów. Pod kamiennymi drzwiami jego siedziby szumiała rzeka, która spod wzgórz leśnych płynęła przez puszczę dalej, na moczary rozciągające się u stóp zalesionej wyżyny. Olbrzymia grota rozgałęziała się na niezliczone mniejsze i miała wyjścia na wszystkie strony, a sięgała pod ziemię daleko i dzieliła się na mnóstwo korytarzy oraz wielkich sal; była jednak jaśniejsza i suchsza niż lochy goblinów, mniej też od nich głęboka i nie tak niebezpieczna. Zresztą poddani króla elfów przebywali najczęściej w lesie, tam polowali i tam budowali sobie domy lub szałasy z gałęzi. Spośród innych drzew szczególnie upodobali sobie brzozy. Grota służyła jako pałac królewski, obronny skarbiec i twierdza elfów w razie walki z nieprzyjaciółmi. Służyła również jako więzienie. Tam więc elfy zawlokły Thorina, obchodząc się z jeńcem dość szorstko, ponieważ na ogół niezbyt lubią krasnoludów, a poza tym podejrzewały w nim wroga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz